Prochy wielu z nich spoczywają na pobliskim cmentarzu, obecnie niemal całkowicie pozbawionym nagrobków. Zapomnianą nekropolią zawładnęła bujna przyroda, powracająca do miejsca, gdzie na wydartym puszczy terenie tętniło przed 1945 rokiem życie wioski Neuhaus. Po drugiej wojnie światowej jej resztkom nadano nazwę Nowoszów, używano także określenia Nowiny.
Przed stuleciami miał tu stać zamek, wzniesiony przez księcia Bolka II Małego około roku 1366. Strzegł on wspólnie z warownią w Kliczkowie i innymi pobliskimi grodami zachodnich rubieży księstwa przed zakusami czeskimi – a także ochraniał przebiegający tędy trakt handlowy.
Niestety - znaleźli tu też schronienie przestępcy, co prawda pięknie, romantycznie nazywani rycerzami-rabusiami - w istocie jednak niczym nie różniący się uprawianym procederem od pospolitych bandytów. Rozwścieczeni ich napadami na kupieckie wozy zgorzeleccy mieszczanie pomiędzy rokiem 1368 a 1369 wysłali wojska Związku Sześciu Miast, które zniszczyły budowlę. Ponoć jej ślady przetrwały aż do dziewiętnastego wieku.
Po włączeniu tych obszarów do Królestwa Czech Nowoszów w roku 1370 nabył Heinrich von Seidlitz (wspominany także jako Czedelicz), zaś siedem lat później nowym włodarzem wsi został wójt Górnych Łużyc - Beneš z Dubí. Z kolei od niego dobra odkupili mieszczanie zgorzeleccy.
W Nowoszowie już w średniowieczu funkcjonowały kuźnice, eksploatujące okoliczne pokłady rudy darniowej i dostępne w ogromnych ilościach drewno. Z powodzeniem wykorzystano przepływającą rzekę do napędzania urządzeń systematycznie udoskonalanych hamerni.
W 1845 roku pracował tu ponadto młyn wodny tudzież krosno tkackie, poruszane nurtem Czernej Wielkiej. Istniał kościółek ewangelicki, przynależący do luterańskiej parafii w Koninie Żagańskim.
W lasach opodal wsi postawiono wiekowy, kamienny krzyż z wyrytym napisem "SW 1768 16 Novbr." Jedna z niepotwierdzonych źródłowo opowieści głosiła, iż 16 listopada 1768 roku śmierć dopadła w tym miejscu niejakiego Samuela Weise - lub Wenzela.
Inna legenda w historię postawienia owego krzyża wplotła działanie czarnoksięskich sił. Było to, gdy dawno temu w okolicy Nowoszowa zaczęły się gwałtownie mnożyć żmije. Wkrótce wredne gadziny wpełzały już nawet do ludzkich obejść, a ich jad począł uśmiercać zwierzęta domowe. Odnotowano też bezpośrednie ataki na mieszkańców wsi.
Do Nowoszowa sprowadzono więc czarownika, który solennie obiecał - niewątpliwie za stosownym wynagrodzeniem - uporać się z groźną plagą. Tu dygresja – mimo upływu wieków wszelakich szarlatanów i „czarodziei”, mamiących społeczeństwo różnymi księżycowymi obietnicami nie brakuje, niestety, i w dwudziestym pierwszym stuleciu...
Przybyły magik umiał rzekomo tajemnym sposobem zwołać do siebie wszystkie gadziny, po czym gusłami zmusić, by raz na zawsze opuściły okolicę Nowoszowa. Kiepski jednak musiał być z niego fachowiec, bowiem popełnił jakiś błąd w sztuce. Podobno zdołał zgromadzić pełzające towarzystwo tam, gdzie później postawiono wspomniany krzyż, lecz na pozytywne zakończenie „akcji” zabrakło mu odpowiednich kwalifikacji. Rozjuszone żmije dopadły więc nieszczęsnego partacza i go zagryzły.
Inny był przypadek osoby także parającej się czarami. Działała ona w Spytkowie, wsi odległej od Nowoszowa o kilkadziesiąt kilometrów, leżącej nad utworzonym znacznie później zalewem Witka. Mowa tu o szlachcicu - Hansie von Boblitz.
Skąpe są informacje o jego czarnoksięskich sukcesach, wiadomo natomiast, iż w 1549 roku uwięzili go zgorzeleccy mieszczanie. I nie chodziło tym razem o kiepsko wykonane magiczne sztuczki, lecz ordynarne fałszowanie dokumentów finansowych. Złodzieja – „mistrza” magii - ostatecznie uwolniono, po tym jak się ukorzył klęcząc na zgorzeleckim rynku. Tam też przysiągł, że natychmiast opuści Łużyce, na co sędziowie przystali.
Cóż, i dzisiaj różnych „czarodziei” nie brakuje, którzy – jak ci dawni - też mają nadzieję, że „ciemny lud” to kupi …