Nikogo nie dziwi, że w jednej ławce Koreańczyk sąsiaduje z Holendrem, a Japończyk z Kanadyjczykiem. Wszyscy porozumiewają się w języku angielskim i są przeważnie dziećmi menadżerów firm inwestujących na Dolnym Śląsku, czasem pochodzą też z mieszanych rodzin.
- Gdy powołaliśmy Wrocławską Szkołę Międzynarodową w 2002 roku, było tylko sześciu zainteresowanych – wspomina Monika Śliwińska, pełnomocnik zarządu ds., rozwoju programowego i PR Fundacji Edukacji Międzynarodowej. – Obecnie mamy ponad 120 uczniów z 21 krajów.
Wśród nich byli już Nowozelandczycy, Hindusi czy Afrykańczycy. Jest sporo Amerykanów, a od kilku lat także Koreańczyków i Japończyków. Tylko dla kilkunastu procent z nich język angielski jest ojczystym.
- Realizujemy program międzynarodowy w przedziale wiekowym odpowiadającym polskiej szkole podstawowej i gimnazjum. Uczniowie kontynuują często edukację w swoich ojczyznach lub innych krajach anglojęzycznych. Są jednak i tacy, którzy decydują się na naukę w V Liceum Ogólnokształcącym w klasie przygotowującej do międzynarodowej matury.
Niektórzy uczniowie mają młodsze rodzeństwo, również wymagające opieki podczas nieobecności rodziców. Z myślą o maluchach powstało coś w rodzaju oddziału przedszkolnego w wilii przy ul. Ojca Beyzyma na Grabiszynku. Nauczyciele muszą zadbać o opanowanie przez nich podstaw angielskiego potrzebnego do dalszej nauki. W szkole będą poznawać także dwa dodatkowe języki: polski i francuski.
- Nie można mówić o zdolnościach czy ogólnym charakterze dzieci z danej narodowości – przyznają nauczyciele. – Nie ma też między nimi wyraźnych konfliktów. Zauważyliśmy jednak, że uczniowie azjatyccy często obawiają się wypowiadać własne zdanie, ponieważ w tamtejszej kulturze nie kwestionuje się autorytetów. Zachęcamy ich, by byli bardziej odważni w wyrażaniu swoich poglądów. Nie spotkaliśmy się natomiast z drugą skrajnością. Zagraniczni uczniowie właściwie nie sprawiają kłopotów wychowawczych. Opowieści o młodych Amerykanach żujących gumę i trzymających nogi na stole podczas lekcji należy włożyć między bajki.
Uczniowie szkoły międzynarodowej nie żyją w izolacji od polskich rówieśników. Biorą udział w wielu imprezach organizowanych wspólnie z młodzieżą z mieszczącego się w tym samym budynku dwujęzycznym gimnazjum „Atut”. Często organizowane są wieczorki poświęcone kulturze i tradycjom danego kraju.
- Mam już przyjaciół w Polsce – opowiada 15-letnia Amerykanka Rachel Sampson. – Na początku czułam się tutaj trochę dziwnie, ponieważ ludzie spotykani na ulicach wydawali się bardzo poważni. Potem okazało się jednak, że są bardzo przyjacielscy i chętni do pomocy. Podoba mi się również, że Polska ma tak długą i bogatą historię oraz wiele zabytków z odległych wieków. W Ameryce już stuletni budynek uchodzi za bardzo stary.
Niekorzystne wrażenie wywarł na Rachel stan polskich dróg i korki we Wrocławiu. Nie miała natomiast problemu z dostosowaniem się do pogody. Dziewczyna pochodzi z Minnesoty, gdzie klimat jest podobny do naszego.
Pogoda nie przeraża również 14-letniego Patryka Sorgho z Burkina Faso. Chłopak mieszkał już w kilku afrykańskich państwach, ma jednak mamę Polkę. Dzięki związkom rodzinnym zna dość dobrze nasz kraj i nawet całkiem swobodnie posługuje się językiem.
- Moi rówieśnicy w Afryce mało wiedzą o Polsce – mówi Patryk. – Burkina Faso to biedny kraj, dlatego wydaje im się, że Europa jest bardzo bogatym kontynentem, a jej mieszkańcy dosłownie pławią się w luksusach.
Mimo pozytywnych wrażeń Rachel i Patryk raczej nie wiążą swojej przyszłości z naszym krajem. Oboje zamierzają kontynuować naukę w jakimś anglojęzycznym kraju, najprawdopodobniej w USA. Żałują jednak, że nie doczekają rozbudowy swojej szkoły, która powinna nastąpić w najbliższych latach.