Pierwszy alarm został ogłoszony w sobotę po godz. 16, gdy Centrum Zarządzania Kryzysowego otrzymało telefon o podłożeniu bomby w szpitalu. Zarządzono ewakuację. Pacjenci w lepszym stanie pojechali do domów, pozostałych ewakuowano do czterech wrocławskich szpitali. W placówce pozostali tylko obłożnie chorzy, których nie można było odłączyć od aparatury ratującej życie.
Pirotechnicy nie znaleźli ładunku wybuchowego, więc po niecałych trzech godzinach alarm odwołano, a pacjenci zaczęli wracać do swoich sal. Nie na długo jednak. Informacja o bombie powróciła. Na szpitalnym korytarzu salowa miała usłyszeć, jak nieznani jej mężczyźni rozmawiali, że bomba wybuchnie dopiero o północy.
Ewakuację trzeba było przeprowadzić jeszcze raz. Podczas akcji zmarł jeden z pacjentów, choć jak przyznają władze szpitala, przyczyna zgonu nie była związana z ewakuacją. Stan chorego był po prostu bardzo ciężki. Nie zmienia to jednak faktu, że ewakuacja przyczynić się do pogorszenia się stanu zdrowia wielu pacjentów, choćby ze względu na ogromny stres jaki przeżyli.
Akcja zakończyła się po godz. drugiej w nocy. Bomby nie znaleziono. Policja szuka natomiast „żartownisia”, którego wygłupy do tego doprowadziły.