To, co jeszcze kilka dni temu wydawało się niemożliwe, w piątkowy wieczór stało się faktem. Stadion miejski we Wrocławiu podczas pierwszego meczu piłkarskiego zapełnił się do ostatniego miejsca. Mimo że część kibiców nie wiedziała początku, bowiem w momencie rozpoczęcia spotkania jeszcze kilka tysięcy z nich stało przed obiektem, inaugurację trzeba uznać za udaną.
I za spory sukces organizacyjny. Nawet mimo początkowych problemów z fatalną dystrybucją biletów. Okazało się, że osób chcących zobaczyć piłkarską inaugurację na nowym stadionie jest więcej niż miejsc, bowiem wejściówki skończyły się już w piątek rano. To pokazuje, że w mieście jest spory głód piłki. A może bardziej widowiska, w którym sam futbol nie jest najważniejszy? Bez wątpienia bowiem gros osób, które znalazły się w piątek na stadionie, chciało zobaczyć sam obiekt, poczuć atmosfer, gdy śpiewa 40 tysięcy gardeł. Oni z pewnością byli usatysfakcjonowani. Tylko czy to wystarczy, żeby częściej przychodzili na mecze? Tu pole do popisu będą mieli marketingowcy Śląska. Tym razem się udało. Mimo błędów klubu, udało się zapełnić stadion. Jednak efekt nowości nie będzie trwał wiecznie i sztuką będzie przyciągnięcie dziesiątki tysięcy kibiców na wiosnę (w drugim, i ostatnim w tym roku meczu z Wisłą Kraków, znów pewnie o frekwencję nie trzeba będzie się martwić).
Z pewnością będzie to łatwiejsze, jeśli piłkarze będą nadal w czołówce tabeli, a co ważniejsze będą prezentować emocjonujący dla widzów futbol. Bo na razie jest z tym różnie. Mimo że podopieczni Oresta Lenczyka są liderem T-Mobile Ekstraklasy, to prezentowana przez nich gra do najatrakcyjniejszych nie należy. Tak było również w piątek w meczu z Lechią. Pierwsza połowa stała wręcz na żenująco niskim poziomie. Wrocławianie nie oddali ani jednego strzału na bramkę rywala. Więcej było w ich grze potknięć i strat piłki, niż składnych akcji. Druga część spotkania była już nieco lepsza, co nie zmienia faktu, że optycznie lepszą drużyną byli goście. Gospodarze za to byli skuteczniejsi i mieli w składzie Johana Voskampa. Holender miał sporo szczęście przy golu, bowiem dwa razy akcję bramkową mógł przerwać sędzia. Najpierw po tym, jak bramkarza Lechii staranował Marek Wasiluk, a później odgwizdując pozycję spaloną Roka Elsnera, który stał na linii strzał Voskampa. Na szczęście dla Śląska gwizdek Roberta Małka Milczał, a gospodarze zwycięstwem osłodzili 40-tysiącom na trybunach swoją kiepską postawę.
Podsumowując, Śląsk gra ostatnio słabo ale wygrywa. Oczywiście, lepsze to niż piękne porażki. Tylko, że do zapełnienia stadionu może nie wystarczyć. Miejmy nadzieję, że wkrótce za wynikami pójdzie również styl gry wrocławian.