O tym, że futbol bywa przewrotny piłkarze Śląska przekonali się już przed tygodniem. Wtedy, mimo że przez większość spotkania byli drużyną słabszą, pokonali Bełchatów 4:2. W Zabrzu wrocławianie w pierwszej połowie byli znacznie lepsi... a mimo to po 20 minutach przegrywali 0:2. Co więcej, oba gole padły po strzałach samobójczych.
Śląsk nieźle rozpoczął spotkanie z Górnikiem. Od początku prowadził grę i nadawał ton wydarzeniom na boisku. Już w 3 min. mogło być bardzo groźnie pod bramką Adama Stachowiaka, gdy Antoni Łukasiewicz obsłużył świetnym podaniem Sebastiana Milę. Wychodzący na czystą pozycję kapitan WKS-u źle jednak przyjął piłkę i zablokowali go obrońcy.
Wrocławianie kontrolowali przebieg wydarzeń na boisku aż do 8 min. Wtedy, po pierwszej akcji ofensywnej, gospodarze wykonywali rzut wolny. Robert Jeż wrzucił piłkę w pole karne Śląska, którą próbował wybić Tadeusz Socha. Zrobił to jednak tak niefortunnie, że skierował ją w okienko własnej bramki.
Po pechowym stracie gola podopieczni Oresta Lenczyka nie złamali się, choć już nie mieli takiej przewagi. Najbliżej wyrównania był Tomasz Szewczuk, po strzale którego piłkę z linii wybił Grzegorz Bonin. Gospodarze odpowiedzieli strzałem z dystansu Adama Marciniaka.
Niestety, już w 21 min. było 0:2. Tym razem głównym winowajcom straty gola był Marian Kelemen, który wypuścił piłkę z rąk po dośrodkowaniu Michala Gasparika. Do piłki dopadł Daniel Sikorski, ale przyblokował go słowacki bramkarza. Niestety po drodze futbolówka odbiła się od Mariusza Pawelca i wpadła do bramki.
Drugi gol stracony w takich okolicznościach nieco podłamał graczy Śląska, z których na chwilę zeszło powietrze. Na szczęście nie na długo. Pod koniec pierwszej połowy wrocławianie znów się ożywili. W 39 min. dopięli swego. Na strzał z dystansu zdecydował się Rok Elsner i Słoweńcowi wyszedł strzał życia. Mocne, spadające uderzenie wylądowało w okienku bramki Stachowiaka, który nawet nie zdążył zareagować.
Co widział Bonin?
Do dość zabawnej sytuacji doszło w przewie meczu. O krótką rozmowę przez reportera Canal + poproszony został Grzegorzem Boninem. Pomocnik gospodarzy został zapytany, czy się zgodzi z opinią, że na początku to Śląsk grał w piłkę, a Górnik strzelał gole. Odpowiedź brzmiała mniej więcej tak: „Nie. Wiedzieliśmy, ze Śląsk cofnie się i będzie grał z kontry. My graliśmy piłką i szybko strzeliliśmy bramkę, potem drugą”.
Zdaję sobie sprawę, że z boiska, gdy się walczy na murawie, rzeczywistość wygląda inaczej. Ale żeby aż tak bardzo stracić z nią kontakt i pleść takie bzdury?
Nie powtórzyli Bełchatowa
Po zmianie stron aż do 60 minuty nie zdarzyło się nic godnego uwagi. Wtedy w kapitalnej sytuacji sytuacji, praktycznie sam przed Kelemenem, znalazł się Sikorski. Napastnik Górnika uderzył z woleja tuż nad poprzeczką. Minutę później znów świetnie uderzał Sikorski, tym razem głową. Jeszcze lepszą paradą popisał się golkiper Śląska. Wrocławianie odpowiedzieli kontrą w 63 min., jednak Marek Gancarczyk zamiast dogrywać, niepotrzebnie strzelał z narożnika pola karnego.
W kolejnej akcji poobijał się Amir Spahić, który przy dośrodkowaniu wypadł z boiska. Chwilę później został zmieniony przez Waldemara Sobotę. Tuż po zejściu z murawy doszło do wymiany zdań między obrońcą Śląska i trenerem Lenczykiem. Wyglądało to tak, jakby zmiana została przeprowadzona na prośbę zawodnika, tyle tylko, że on miał wciąż ochotę do gry. A przede wszystkim był zdolny do kontynuowania meczu.
O tym, że zmiana ta będzie miała swoje konsekwencje dla dalszego przebiegu spotkania, pokazała jedna z kolejnych akcji gospodarzy, podczas której kontuzji doznał Mariusz Pawelec. Grał on już wtedy na lewej stronie boiska, w miejsce Spahicia. W 72 min. Pawelec opuścił boisko, a Śląsk miał na placu gry tylko dwóch nominalnych obrońców. Na prawej stronie defensywy grał Marek Gancarczyk, a na pozycję stopera cofnął się Dariusz Sztylka.
Wtedy już niestety wrocławianie przegrywali 1:3, bowiem w 69 min. gola dla Górnika zdobył Bonin. Do końca meczu podopieczni Oresta Lenczyka ambitnie walczyli o zmianę rezultatu. Najbliżej tego był w 78 min. Cristian Diaz, po strzale którego piłka trafiła w poprzeczkę. Niestety, tym razem nie udało się przeprowadzić tak skutecznej pogoni za rywalem, jak tydzień wcześniej w meczu z Bełchatowem.