Spotkanie derbowe elektryzowało kibiców w całym regionie. Więcej do udowodnienia miało Zagłębie Lubin, które w poprzedniej rundzie dostało lanie we Wrocławiu 3:1. Z kolei Śląsk Wrocław w wypadku wygranej pozostawał w grze o europejskie puchary. Przede wszystkim oba zespoły walczyły o prymat najlepszej drużyny na Dolnym Śląsku.
O tym, że wciąż będzie to ekipa z Wrocławia przesądziła akcja z 63 minuty. Po strzale z rzutu wolnego Sebastiana Mili bramkarz Miedziowych Bojana Isailovicia wypuścił piłkę z rąk. Na to tylko, niczym rasowy napastnik, czekał Piotr Celeban, który z bliska wykonał egzekucję.
Była to jedna z niewielu sytuacji, które na dobre rozgrzały publiczność. Derby bowiem od początku były partią szachów, a waga meczu żadnej z drużyn nie pozwoliła śmielej zaatakować.
Co prawda trener Orest Lenczyk chciał zmylić nieco swojego vis a vis na ławce Zagłębia Jana Urbana i mocno przemeblował skład. W porównaniu z meczem z Polonią, na boisku od pierwszej minuty pojawiły się trzy nowe twarze. O ile przeciw bytomianom nie było nominalnego napastnika, tak na Miedziowych szkoleniowiec Śląska posłał do boju Tomasza Szewczuka i Remigiusza Jezierskiego. Swoją szansę otrzymał także Łukasz Madej.
Nie przełożyło się to jednak na grę wrocławian, którzy ustawieni byli raczej defensywnie. A że grę obronną opanowali całkiem nieźle (cztery mecze z z rzędu bez straconej bramki), w efekcie również gospodarze za wiele pod bramką Mariana Kelemena wskórać nie potrafili.
Najlepszą okazję zmarnował w 27 min. Amer Osmanagić, który nie trafił w bramkę z bliskiej odległości. Przyczajeni piłkarze z Wrocławia starali się zaskoczyć rywali szybkimi kontrami. Brylował zwłaszcza Sebastian Mila, który raz po raz zagrywał niekonwencjonalne prostopadłe piłki do wybiegających za plecy lubinian partnerów. Po jednym z takich zagrań pomylił się Kocot i w dobrej sytuacji znalazł się Madej. Pomocnik WKS-u uderzył po długim rogu, lecz minimalnie chybił. Po jednej z akcji kapitana Śląska padł nawet gol, lecz Szewczuk, który wystawił Jezierskiemu piłkę do pustej bramki, był na spalonym.
W drugiej połowie nieco większe emocje zaczęły się po golu Celebana. W 70 min. po wstrzeleniu piłki przez Szymona Pawłowskiego wzdłuż bramki Amir Spahić uprzedził Mouhamadou Traore. Ale niemal strzelił gola samobójczego. W końcówce gorąco było po dośrodkowaniach z rzutów wolnych Dawida Plizgi. Szansę zmarnował Kamil Wilczek, który główkował prosto w Kelemena, a trzy punkty ostatecznie uratował wrocławianom właśnie słowacki bramkarz, który fenomenalną paradą wybronił strzał Plizgi z rzutu wolnego.
Śląsk wygrał i awansował na 3. miejsce w tabeli. Wrocławianie tracą do drugiej Jagielonii już tylko jeden punkt. A szansa na wywalczenie awansu do europejskich pucharów staje się coraz bardziej realna.