Remis z Widzewem to czternasty mecz bez porażki Śląska pod wodzą Oresta Lenczyka. Choć jeszcze 5 minut przed końcem spotkania wydawało się, że passa zostanie przerwana, bowiem wrocławianie przegrywali 0:2. Wtedy jednak gola kontaktowego dla gospodarzy zdobył rezerwowy Łukasz Madej. Wrocławianie atakowali do końca i ich starania zostały nagrodzone. Madej został powalony w polu karnym przez Wojciecha Szymanka, a sędzia nie wahał się ani chwili ze wskazaniem na jedenasty metr. Pewnym egzekutorem okazał się Sebastian Mila.
Jeden punkt wywalczony w tak dramatycznych okolicznościach z pewnością cieszy. Co ciekawe, gdyby wrocławianie wygrali, to przynajmniej do jutra, do meczu Jagielloni, wskoczyliby na 2. miejsce w tabeli.
Trzeba jednak obiektywnie przyznać, że Widzew nie była gorszą drużyną, a nawet minimalnie lepszą. Co prawda w pierwszej połowie to Śląsk nadawał ton wydarzeniom na boisku, to jednak niewiele z tego wynikało. Widzew mądrze się bronił, a wrocławianie średnio sobie radzili z konstruowaniem akcji w ataku pozycyjnym.
Druga odsłona należała do gości, którzy od początku śmielej zaatakowali. Na efekty nie trzeba było długo czekać. W 55 min. do dośrodkowania Dudu najwyżej wyskoczy Sebastian Madera, który przy biernej postawie defensorów strzałem głową pokonał Mariana Kelemena. Po stracie gola wrocławianie chcieli, ale nie bardzo potrafili, odpowiedzieć groźną akcją. A Widzew groźnie kontratakował. W 61 min. Darvydas Sernas potężnie strzelił, ale piłka trafia w poprzeczkę. Mniej szczęścia gospodarze mieli w 73 min. gdy Nika Dzalamidze wykiwał obrońców Śląska i strzelił drugiego gola dla Widzewa. Wydawało się wtedy , że jest po meczu. Zwłaszcza że wrocławianie wcale nie grali porywająco. Na szczęście determinacji wystarczyło na strzelenie dwóch goli.