Pierwsza połowa to zdecydowana przewaga piłkarzy Śląska. Kilka razy zakotłowało się pod bramką Cracovii, ale albo strzały wrocławian mijały bramkę, albo na posterunku był Wojciech Kaczmarek. Zresztą golkiper gości, który pewnie chciał udowodnić, że zbyt łatwo z niego we Wrocławiu zrezygnowano, był jednym z najlepszych, jeśli nie najlepszym, zawodnikiem na boisku.
Groźnie na bramkę strzelali m.in. Piotr Ćwieląg, Przemysław Kazimierczak i Waldemar Sobota. Ten ostatni zresztą był bardzo aktywny, ale świetne dryblingi przeplatał takimi, w których gubił piłkę.
Choć wydawało się, że gol dla wrocławian w II części spotkania to tylko kwestia czasu, to po przerwie mieliśmy do czynienia z biciem głową w mur przez podopiecznych Oresta Lenczyka. Najdobitniej świadczy o tym sytuacja z trzeciej doliczonej minut gry, kiedy 6 metrów przed bramką piłkę dostał Piotr Celeban. Stoper WKS-u strzelił instynktownie pod poprzeczkę. Tyle że w środek, a tam stał bezbłędny Kaczmarek, który równie instynktownie wybił futbolówkę.
To nie była jedyna dogodna sytuacja dla gospodarzy na zdobycie upragnionej bramki. Bliscy pokonania golkipera Pasów byli także Łukasz Madej i Łukasz Gikiewcz, swoje okazje miał także Sebastian Mila. Nic jednak nie chciało wpaść do siatki gości.
Czego wrocławianom zabrakło, żeby odnieść zwycięstwo? Z pewnością szczęścia. Tym razem nie sprawdziło się przysłowie, zgodnie z którym szczęście sprzyja lepszym. Bowiem Śląsk był zdecydowanie lepszy. Zabrakło również trochę zimnej krwi, koncentracji pod bramką rywala. Może po prostu zabrakło pod bramką Cracovii kogoś takiego, jak... Vuk Sotirović, który został wypożyczony w atmosferze skandalu do Jagielloni. Na szpicy w ataku Śląska zagrał Łukasz Gikiewicz i trudno być zachwyconym jego postawą. Ambicje i walka to jednak trochę za mało by podbić boiska ekstraklasy.