Głośno o panu się zrobiło po tym, jak jedna z pasażerek zachwycona pana zachowaniem wysłała list z podziękowaniami do firmy i mediów. Nazwała pana Aniołem...
(śmiech) To było bardzo miłe i szczerze przyznam, że w swojej codziennej pracy nigdy nie liczę na pochwały. Tym bardziej byłem zaskoczony tym listem. Prowadząc tramwaj, staram się rozumieć pasażerów i ich potrzeby, być po prostu miłym i z uśmiechem podchodzić do życia. Tak naprawdę to wszystko.
Okazuje się, że dla naszych pasażerów to jednak bardzo dużo. Ma pan jakiś specjalny sposób np. na rozładowanie ich stresu związany z poruszaniem się po zatłoczonych ulicach Wrocławia?
Nastroje pasażerów determinuje najczęściej nasza punktualność, na która pracuje cała załoga z zajezdni VI. To, że pasażerowie wysiadają ode mnie uśmiechnięci, to zasługa ich wszystkich. Ja natomiast staram się jeździć płynnie, zawsze przywitać i pożegnać pasażera. Jeśli ktoś biegnie do tramwaju, zdecydowanie staram się zaczekać, o ile to możliwe. Proste sprawy takie, jak uśmiech i serdeczność, naprawdę wiele znaczą dla innych. W czasie sytuacji wyjątkowych, np. awarii staram się być uprzejmy, ale konkretny, aby ludzie czuli, że wiem, co robię, że znam się na tym i że to ja tutaj jestem kapitanem. To nie daje powodów do dyskusji, które są często punktem zapalnym.
Jak długo pracuje pan w MPK i zdarzały się już panu wcześniej wyrazy sympatii od pasażerów?
Pracuję łącznie 26 lat na różnych stanowiskach, m.in. w centrali ruchu i w komisji wypadkowej, ale najlepiej czuję się, prowadząc tramwaj. I to właśnie w tramwaju najczęściej zdarzają się sympatyczne przypadki. Kiedyś jeden z pasażerów pomagał mi w zimie przerobić zwrotnicę. Kiedy jechał kolejnym razem, opowiadał, jak był tym wtedy podekscytowany. Jego cała rodzina żyła tą historią jeszcze kilka dni (śmiech).
Dziękuję za rozmowę.