- Kazano nam wychodzić - powiedziała pani Anna, która przyjechała do Wrocławia z Lubina, by stąd udać się do Monachium. - Przeszliśmy więc przed budynek i tam czekaliśmy na zakończenie akcji.
Po południu zauważono opuszczony bagaż przed jedną z restauracji na zewnątrz budynku lotniska. Zgodnie z procedurami została ona odgrodzona.
- Następnie wkroczyli pirotechnicy - powiedział pracownik Sudeckiego Oddziału Straży Granicznej z oddziału we Wrocławiu - Strachowicach .
Szczegóły akcji opisuje rzecznik straży granicznej. - O godz. 12.15 otrzymaliśmy informację o pozostawionym bagażu, który przypominał torbę do laptopa - wyjaśnia kapitan Beata Kreft, rzecznik prasowy Sudeckiego Oddziału Straży Granicznej. - Dyżurny portu zadecydował o ewakuacji lotniska o godz. 12.50. Na miejscu pojawili się pirotechnicy ubrani w specjalne kombinezony. Za pomocą urządzeń przenośnych, nie był to jednak robot, zrobiono zdjęcia torbie. Jednak nie uzyskano pewności, że nie ma w niej materiałów wybuchowych. W związku z tym zadecydowano o zdalnym otwarciu, czyli oddaniu strzału z armatki pirotechnicznej, gdyż takiego bagażu nie można podnosić ani tym bardziej przenosić. Na szczęście okazało się, że nie było zagrożenia dla życia pasażerów i innych osób przebywających na lotnisku. W bagażu znajdowały się obuwie i inne rzeczy osobiste.
Lotniskowy monitoring nagrał mężczyznę, który pozostawił torbę, wsiadł do auta i dojechał. Stąd też przypuszczenie, że nie zrobił tego celowo, a przez nieuwagę.
- Były lekkie opóźnienia, jednak wszystkie samoloty, które miały wylecieć, już są w powietrzu - poinformowała pracownica informacji lotniczej. - Nie powinno być już więcej opóźnień.
Łącznie ewakuowano około 500 osób. Akcja trwała od godz. 13.00 do 14.00.
Czy ewakuacja była konieczna? - Zawsze podejmujemy działania biorąc pod uwagę najgorszą możliwość, czyli torbę wyładowaną materiałami wybuchowymi - wyjaśnia rzecznik straży granicznej.