Cziko ma 10 lat. Urodził się w kotłowni na terenie MPWiK. Kolejni pracownicy dbali o niego, szczepili i wozili do weterynarza, a on odwdzięczał się pilnując zakładu. Przed trzema laty nową opiekunką pieska została Dorota Kania, które rozpoczęła prace w sekretariacie. To była jej kolejna już posada w MPWiK. Zaczynała 15 lat wcześniej jako sprzątaczka, cały czas się uczyła i z biegiem lat awansowała. Nigdy nie brała chorobowego. Jak sama mówi MPWiK to jej ukochana firma. Dlatego była tak szczęśliwa z nowego miejsca pracy. Cziko od razu przypadł jej do gustu. Opiekowała się nim, jak własnym psem. Pilnowała, aby miał co jeść i organizowała schronienie w mroźne dni. Gdy okazało się, że cierpi na padaczkę na niektóre noce zabierała do domu.
W piątek 19 listopada ubiegłego roku pani Dorota zabrała Cziko do sekretariatu. Wtedy w biurze pojawiła się także główna kadrowa. - Widać było nie nie jest zadowolona z widoku psa, ale nic nie powiedziała – przypomina sobie kobieta.
W poniedziałek, 22 listopada, po trzech latach pracy w sekretariacie została nagle wezwana do biura firmy przy ul. Na Grobli. Wręczono jej dyscyplinarne zwolnienie z pracy.
„... Pies stwarzał zagrożenie dla pracowników.... Taka sytuacja ma tez fatalny wpływ na wizerunek Spółki” (...)
„... nie do przyjęcia z punktu widzenia Regulaminu Pracy jest fakt, że pracownik zatrudniony na stanowisku referenta, zajmuje się w godzinach pracy opieka nad psem, a nie obowiązkami służbowymi” - przeczytała w dokumencie. (Pełny tekst wypowiedzenia na zdjęciu).
Na nic zdały się tłumaczenia, że gdyby nie ona pies pewnie by nie przeżył. Pokazała nawet książeczkę zdrowia psa, w której w rubryce właściciel wyraźnie napisano: MPWiK. Na nic. - Nikt nie chciał ze mną rozmawiać, prezes nawet mnie nie przyjął – wzdycha kobieta. Pozostał jej spakować swoje rzeczy i opuścić zakład. Została bez pracy, tylko dzięki rodzinie ma środki do życia.
W dzień otrzymania wypowiedzenia na skrzynkę email pani Doroty przyszło kilkadziesiąt listów od pracowników zakładu. - Głowa do góry. Jeszcze zaświeci dla Pani słońce – pisali pracownicy nie godząc się z decyzją dyrekcji. W obronie kobiety stanęło także Towarzystwo Opieki nad Zwierzętami. Dziś piesek mieszka z panią Dorotą i oboje tęsknią za pracą. - Wróciłabym nawet w tej chwili, czuje się jakbym straciła większość życia, które poświęciłam tej firmie – mówi kobieta.
Sprawa trafiła do sądu, który ma rozstrzygnąć czy zwolnienie pani Doroty było zasadne.