Grupa Oto:     Bolesławiec Brzeg Dzierzoniów Głogów Góra Śl. Jawor Jelenia Góra Kamienna Góra Kłodzko Legnica Lubań Lubin Lwówek Milicz Nowogrodziec Nysa Oława Oleśnica Paczków Polkowice
Środa Śl. Strzelin Świdnica Trzebnica Wałbrzych WielkaWyspa Wołów Wrocław Powiat Wrocławski Ząbkowice Śl. Zgorzelec Ziębice Złotoryja Nieruchomości Ogłoszenia Dobre Miejsca Dolny Śląsk

Wrocław
„Złodzieje” z Solidarności cz. 2

     autor:
Share on Facebook   Share on Google+   Tweet about this on Twitter   Share on LinkedIn  
Na dziesięć dni przed wprowadzeniem stanu wojennego czwórka wrocławskich opozycjonistów wyciągnęła z konta i ukryła 80 milionów złotych związkowych pieniędzy. Szczegółów tej bezprecedensowej akcji próżno szukać w podręcznikach historii.

Początek grudnia 1981 roku nie był jeszcze tak mroźny i śnieżny jak pierwsze dni stanu wojennego. W czwartkowy poranek 3 grudnia Józef Pinior spotkał się wiceprzewodniczącym Związku Piotrem Bednarzem oraz byłym skarbnikiem Tomaszem Surowcem pod siedzibą dolnośląskiej Solidarności przy ul. Mazowieckiej. Stanisław Huskowski miał do nich dołączyć w późniejszym etapie akcji.

– Poprosiłem o pomoc Tomka Surowca i Staszka Huskowskiego, bo miałem do nich zaufanie i byłem pewny, że zachowają należytą dyskrecję – tłumaczy wybór Pinior. Niebagatelne znaczenie miało też to, że mieli oni wówczas własne samochody. W akcji uczestniczył również Piotr Bednarz, którego podpis był potrzebny do wyjęcia pieniędzy. Było to niezgodne z zaleceniami Władysława Frasyniuka. – Powiedziałem Józkowi, żeby nie angażował w akcję ludzi z Mazowieckiej, którzy byli zbyt cenni i dobrze znani bezpiece – wspomina ówczesny przewodniczący regionu. Pinior argumentuje jednak, że zaangażowanie każdej innej osoby poszerzałoby krąg wiedzących o akcji. Sam Frasyniuk w akcji nie uczestniczył, brał jedynie udział w sporządzeniu uchwały upoważniającej do transakcji. – Z Władkiem mieliśmy, i wciąż mamy, stosunki przyjacielskie, rozumieliśmy się bez słów. Należeliśmy do fali młodych, radykalnych, która doszła do władzy po wyborach w Związku. Od pierwszego spotkania była między nami chemia. Nie kłopotałem go akcją, bo on miał swoje zadania. Nie był potrzebny do ustalania szczegółów, a sam miał do mnie ogromne zaufanie i wiedział, że zrobię to dobrze – wspomina Józef Pinior.

Piotrze załatw to!

Bednarz, Pinior i Surowiec wsiedli do kawowego Fiata 125p i ruszyli w kierunku V Oddziału NBP przy rogu ulic Ofiar Oświęcimskich i Kazimierza Wielkiego. Uczestnicy akcji znali cel podróży jednak jak zdradza Pinior – nikt z nich nie domyślał się, że wyjmiemy prawie wszystkie fundusze „Solidarności” z banku.

Do banku przyjechali kilkanaście minut po godzinie 8. Pinior mający na co dzień do czynienia z przepisami bankowymi pomyślał o niemal każdym aspekcie. Kasjerka nie mogła odmówić wypłaty. Wyprowadzenie pieniędzy z kont nie było sprzeczne z prawem. – Obmyśliłem całą akcję tak by nas nie wsadzono do więzienia za kradzież. Sztuka polegała na tym że nie przekroczyliśmy przepisów PRL-u nawet na poziomie wewnętrznych instrukcji – tłumaczy do dziś zadowolony z Pinior.

– Wyciągnąłem książeczkę czekową i dałem ją Piotrowi Bednarzowi – relacjonuje Pinior – on już zaczął podpisywać, ale spostrzegł kwotę. Spojrzał wtedy na mnie i zapytał: „Józek co ty…?”. Pewnie spodziewał się, że zwyczajowo wypłacimy 10 milionów. Wykorzystałem wtedy, że przed nami stała naczelniczka, która była bardzo atrakcyjną i elegancko ubraną kobietą. Powiedziałem do niego: „Piotrze załatw to, ta pani patrzy na nas”. Nie dałem mu czasu do namysłu, czy dyskusji. Gdyby nie podpisał skompromitowałby się przed nią.

Reakcja Bednarza była zrozumiała, zwłaszcza że kwota była niebagatelna. Ze względu na inflację i denominację trudno dziś ocenić wartość wyprowadzonych milionów. Jednak Pinior szacuje, że ich siła nabywcza odpowiadała dzisiejszemu 1 milionowi dolarów. Opozycjoniści wypłacili 80 z 94 milionów, którymi dysponowała dolnośląska Solidarność. Pozostawiona kwota miała posłużyć na uregulowanie koniecznych należności, które wynikały z codziennej działalności związku.

Duża suma

Akcja zaplanowana była do najmniejszego szczegółu, jednak o jednym Pinior nie pomyślał. Osiemdziesiąt milionów to duża suma – także fizycznie. Pieniądze nie zmieściły się do przygotowanych wcześniej toreb. Wówczas naczelniczka zaoferowała pożyczenie bankowych waliz. – To były utrzymane w przedwojennym stylu kufry z metalowymi okuciami, z których do dziś się zresztą nie rozliczyłem – przyznaje Pinior. Samą pracownicę banku spotkają zresztą szykany, gdy po ujawnieniu akcji „Gazeta Robotnicza” insynuując będzie pytać: „skąd ta nadzwyczajna pomoc w postaci walizek?”.

Ostatecznie banknoty o nominałach 500, tysiąca i 2 tysięcy powędrowały po przeliczeniu do trzech toreb, które Bednarz i Surowiec umieścili w samochodzie. Następnie odjechali w kierunku Osobowic. – Nie było myśli, żeby się wycofać. Musiałem to zrobić, wiedziałem że pieniądze najbezpieczniejsze będą poza bankiem – relacjonuje Pinior. Niebezpieczeństwo polegało jednak na obowiązku powiadomienia przez bank milicji, o każdej większej wypłacie. Na szczęście Piniorowi udało się przekonać dyrektora banku Jerzego Aulicha by nie informował służb. – Z mojej wiedzy wynika że Służba Bezpieczeństwa parę godzin później dowiedziała się o akcji, ale najprawdopodobniej zlekceważyli informację. Wynika z tego że bank wydał pieniądze, a dopiero po jakimś czasie ktoś musiał donieść służbom że Solidarność wyciągnęła pieniądze – opowiada Frasyniuk.

Dachowanie

Zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami obok mostu Osobowickiego czekał swoim Fiatem 126p Stanisław Huskowski. Jednak na chwilę przed przyjazdem pozostałych opozycjonistów był on świadkiem wydarzenia, które mogło pokrzyżować całą akcję. Pech chciał, że na kilka minut przed przyjazdem pozostałej trójki, jeden z samochodów wpadł w poślizg, po czym dachując spadł z nasypu. Po chwili na miejsce zjechały zaalarmowane jednostki milicji i pogotowia. Na domiar złego Huskowski uświadomił sobie, że zapomniał dokumentów. By nie wzbudzać podejrzeń przepakował samochód kilkaset metrów dalej.

Cała czwórka spotkała się w pobliżu cmentarza Osobowickiego. Tam zaczęli przepakowywać pieniądze do Malucha Huskowskiego. Jednak kolejny raz realizację planu utrudniła im ogromna ilość banknotów. By upchnąć walizy w samochodzie musiano wymontować koło zapasowe, a jedna z toreb powędrowała na tylnie siedzenie. W kolejny etap podróży wyruszyli już tylko Pinior z Huskowskim. Początkowo Mały Fiat ruszył w kierunku Obornik Śląskich – musieliśmy sprawdzić czy nikt nas nie śledzi – wytłumaczą po latach. Gdy stwierdzili, że nie mają „ogona” Huskowski zawrócił i skierował się na Ostrów Tumski. Gdzie czekał już na nich abp Henryk Gulbinowicz.

Kardynał

Huskowski, który znał Gulbinowicza uprzedził go o wizycie, ten nie wiedział jednak w jakiej sprawie zjawią się u niego opozycjoniści. – Gdy kardynał zobaczył walizy powiedział tylko żartobliwie „i co ja mam teraz z tym zrobić?” – relacjonuje Pinior – Zastanawialiśmy się gdzie je ukryć. Ktoś zauważył, że pomiędzy łazienką, a gabinetem ściana nie dochodziła do sufitu – tam umieściliśmy torby.

W tym momencie strach czy uda się ukryć pieniądze zastąpiła obawa o należyte ich spożytkowanie…

Wcześniejszą część opowieści znajdziesz TUTAJ

Ostatni odcinek opublikujemy w Tygodniku Wrocławskim 9 września.

W nim historia o nagonce na opozycjonistów w mediach, życiu w konspiracji oraz w kryminalnym więzieniu, gdzie jeden z opozycjonistów cudem uniknął śmierci. Przeczytacie także jak pieniądze zamieniły się w zieleń.


Wojciech Sitarz



o © 2007 - 2024 Otomedia sp. z o.o.
Redakcja  |   Reklama  |   Otomedia.pl
Dzisiaj
Sobota 20 kwietnia 2024
Imieniny
Agnieszki, Amalii, Czecha

tel. 660 725 808
tel. 512 745 851
reklama@otomedia.pl