Jedni od kilku dekad nie mogą doczekać się remontu, inni tuż po remoncie niszczą komunalne kamienice sprzedając ich wyposażenie. I tak źle, i tak niedobrze a lokatorzy rwą włosy z głowy, bo w wielu wrocławskich komunalnych kamienicach życie jest prawdziwym koszmarem.
Śmierdzący upiór
Jednym z upiorów jest kamienica w podwórzu między ulicami Jedności Narodowej, Damrota i Żeromskiego. Już sama brama wejściowa sugeruje czego możemy spodziewać się w jej wnętrzu. Zniszczone mury, wulgarne napisy, smród moczu, śmieci i wilgoci. Klatka schodowa jest wyjęta żywcem z mrocznego filmy grozy. Na parterze wiosną tego roku spłonął motor, na pierwszym piętrze wyrwano przewody ze skrzynki i spalono włącznik światła, a toalety na półpiętrach, po tym jak się zapchały, służą za śmietniki. Stojąc we wnętrzu tej kamienicy trudno oprzeć się wrażeniu, że wojna wciąż trwa.
- Ostatni niewielki remont przeprowadzono tu ponad trzydzieści lat temu - przypomina sobie pani Aniela, mieszkanka kamienicy. – Bez porządnego remontu ten budynek wreszcie się zawali – wzdycha lokatorka. W sumie na czterech piętrach mieszka kilkanaście rodzin.
- Mieliśmy kiedyś domofon, ale komuś przeszkadzał, podobnie jak przewody, tynk, schody, okna - kobieta wylicza części kamienicy, którymi zajęli się już wandale.
- Mamy olbrzymi problem z takimi miejscami - tłumaczy Izabela Czuban z miejskiej spółki Wrocławskie Mieszkania, która od pierwszego sierpnia zarządza częścią zasobu komunalnego miasta. – Kamienice remontujemy sukcesywnie, w pierwszej kolejności te przy głównych ulicach i zabytkowe – wyjaśnia Czuban. Kiedy rudera w podwórku Jedności Narodowej doczeka się ekipy remontowej tego nie wiadomo.
Miliony złotych w błoto
Jednak sam remont w wielu przypadkach nie rozwiązuje problemu, przynajmniej nie na długo. Najpierw trzeba poradzić sobie z wandalami.
- W wielu miejscach dewastacja następuje zaraz po remoncie – tłumaczy Czuban. Miasto w ciągu ostatnich trzech lat wyremontowało około stu kamienic. W wielu z nich wymieniono podłogi, okna, drzwi i nałożono nowe tynki. W sumie w ramach programu „100 kamienic” renowacji poddanych zostanie kilkaset budynków. Niestety miliony złotych przeznaczone na te remonty mogą się okazać pieniędzmi wyrzuconymi w błoto.
Palą, grabią i sprzedają
Spośród wyremontowanych budynków inspektorzy tylko w dwóch nie dopatrzyli się poważniejszych zniszczeń. W pozostałych demolka postępuje od pierwszych dni po przeprowadzce. – Lista zniszczeń jest bardzo długa i bardzo kosztowna – przekonuje Izabela Czuban. Niektóre z nich to drobne dewastacje, inne wyglądają jak kradzieże na zlecenie. - Zdarza się, że znikają całe skrzydła drzwiowe, dopiero co wstawione - mówi Czuban. Tak było w nowo wyremontowanej kamienicy przy ul. Dubois. Złodzieje wynieśli olbrzymie skrzydła okienne. Przed miesiącem przy Grodzkiej, mimo sprawnego domofonu, ktoś ukradł całe miedziane okucie dachu. Sam domofon stał się ofiarą kradzieży w kilku kamieniach przy pl. Staszica. Zniknął razem z centralką sterującą tuż po jej zamontowaniu. Zaraz po wymianie instalacji centralnego ogrzewania w kamienicy przy ulicy Grabiszyńskiej najemca we własnym mieszkaniu wyciął wszystko, od rur po kaloryfery i sprzedał. Także na Grabiszyńskiej inny wandal powybijał wszystkie okna piwniczne, a przy Piłsudskiego podpalono śmietnik stojący tuż przy świeżo wyremontowanej elewacji. Straty sięgnęły 90 tys. zł. Jednak jednym z największych problemów są graffiti, które pojawiają się niemal natychmiast po remoncie. – Trudno nam nawet wycenić straty, gdy bazgroły powstają na nowej elewacji, albo co gorsza na nowych drzwiach wejściowych – mówi Izabela Czuban.
Są też bardziej drastyczne przykłady, gdy górę bierze nie chęć zysku lecz emocje. Podczas kłótni międzysąsiedzkiej sąsiad sąsiadowi drzwi porąbał siekierą. Mieszkanie było komunalne, więc gmina kupiła i wstawiła nowe. Od złapanego na gorącym uczynku wandala można dochodzić rekompensaty w sądzie, ale takie sporawy potrafią ciągnąc się latami. Tylko w ostatnim roku z kasy miejskiej na usuwanie skutków działalności wandali wydano 400 tysięcy złotych.
Nie ma rozwiązania?
Tymczasem złotego środka na wandali nie ma. Przed kilkoma laty miasto miało pomysł, aby oddzielić zwykłych mieszkańców od tych, którzy nie dbają o mieszkania i najbliższą okolice. Skończyło się na tym, że przy ulicy Koreańskiej, gdzie przeniesiono "trudnych" lokatorów powstało getto. Innym pomysłem było remontowanie kamienic i umieszczanie w nich "dobrych" i "złych" lokatorów obok siebie, niestety i ten pomysł był nietrafiony. Wandale wcale nie przestali demolować, a pozostali mieszkańcy wcale nie chcieli mieszkać koło tych pierwszych.