O godzinie 11, przy kamieniczkach Jaś i Małgosia zaparkowały dziwne konstrukcje. Do sześciu rowerów, organizatorzy happeningu przytwierdzili specjalne ramy, dzięki którym pojazdy zajmowały tyle miejsca, ile zwykle zajmują samochody.
- Chcemy pokazać, jak wielkim dobrodziejstwem są dla miasta rowery, które poza dzisiejszym dniem, zajmują znacznie mniej przestrzeni, niż samochody – mówił pomysłodawca akcji, Cezary Grochowski. - Przyjechaliśmy w „king sajzie” i myślę, że to jest sposób, żeby nas wreszcie zaczęto poważnie traktować. Cała polityka Wrocławia jest prosamochodowa, centrum przypomina wielki parking samochodowy i nie ma tu już czym oddychać.
Grochowski przyznaje, że pomysł na happening zaczerpnął z doświadczeń niemieckich. Tyle tylko, że tam takie akcje przeprowadzano trzydzieści lat temu. – Ludzie już wtedy tam odkryli, że „samochodowe” miasto to utopia – mówi. – Pokazali to władzom, władze to podchwyciły i w tej chwili niemieckie miasta mają co najmniej kilkunastoprocentowy udział rowerzystów w ruchu. To oznacza kilkanaście procent samochodów mniej, czyli ogromną ulgę dla miast, które są coraz bardziej zakorkowane,
„Powiększeni” rowerzyści przejechali dzisiaj przez wrocławski rynek, pod ratuszem i obok siedziby magistratu na Nowym Targu. Chcieli zwrócić na siebie uwagę mieszkańców, ale przede wszystkim urzędników. - Polityka musi przestać być prosamochodowa, ale wspierać inne środki transportu, w tym rower – mówił Grochowski. Przy okazji zaprosił wszystkich rowerzystów na niedzielne Święto Wrocławskiego Rowerzysty. – Będzie można się przekonać, jak fajnie jest, kiedy to rowerzyści rządzą na ulicach. Kto nie wierzy, niech 13 czerwca o 11 pojawi się na placu Solnym.