Chłodna, kwietniowa noc nad rzeką. Z pokrywających wszystko ciemności wyłaniają się tylko wieże wrocławskiej katedry i sąsiadujących z nią kościołów. Jednak na Ostrowie Tumskim zbiera się coraz więcej ludzi. To średniowieczni wrocławianie, którzy przyszli uczestniczyć w ciemnej jutrzni, tradycyjnie odprawianej w katedrze w środku nocy w Wielką Sobotę. Nie szło się wtedy spać, bo każdy w ten dzień miał dużo pracy. Trzeba było przygotować święta. Biskupi odprawiali msze i rozdawali smaczne prezenty – konfitury, ryby, wino - klerowi katedralnemu. Ale najbardziej zajęte były gospodynie domowe. Właśnie w tym dniu piekły ciasta na wielkanocny stół, nie tylko dla rodziny, ale też dla domowych skrzatów i duchów. Zostawiano dla nich nieumyte po kolacji naczynia, aby mogły się posilić świątecznymi potrawami.
Po niedzielnym śniadaniu cała rodzina szła oglądać wspaniałe widowiska pasyjne i procesje. A warto było, bo poza ogromem dekoracji uwagę przyciągali biczujący się uczestnicy pochodów. Nawet w późniejszych wiekach wrocławianie bardzo poważnie podchodzili do wielkanocnych tradycji. Na tych, którzy próbowali się im przeciwstawić czekała sroga kara. Jak na piękne córki ubogiej wdowy, które lekkomyślnie zlekceważyły powagę Wielkiego Piątku. Gdy próbowały wymknąć się przez okno do karczmy, zamieniły się w kamień. Ich podobizny do dziś zdobią elewację domu przy obecnej ulicy Szewskiej 50/51. Pewnie gdyby nie spotkała ich zasłużona kara udałyby się jak inni mieszkańcy miasta nad Odrę, aby w nocy z Wielkiego Czwartku na Piątek zanurzyć się w jej nurtach. Gwarantowało to wzmocnienie ciała, oczyszczenie duszy oraz … zapobiegało liszajom i owrzodzeniom. Warto było się poświęcić, nawet jeśli tradycja zabraniała się wycierać. Woda musiała sama wyschnąć. Nie trudno sobie wyobrazić zimną wiosenną noc w połączeniu z zimną wodą prosto z rzeki.
Zabronione było także pożyczanie pieniędzy oraz wieszanie prania na strychu. Jedno i drugie gwarantowało rychłe nieszczęście. Jednak przy wielkanocnym stole zapominano o tych zakazach. Co prawda w dawnym Wrocławiu nie było tradycji śniadania wielkanocnego, ale jego brak wynagradzał niedzielny obiad. Podany specjalnie na tą okazję przygotowanych serwetach. Już kilka tygodni przed Wielkanocą wrocławianki pieczołowicie wyszywały na nich świąteczne dekoracje.
Po obdarowaniu się pisankami można było zacząć jeść. A było czego próbować. Do legendy przeszedł wrocławski specjał wielkanocny – żółty chleb, z duża ilością bakalii i szczyptą szafranu dla koloru. Powodzenie cieszyły się też zupy, a szczególnie zupa jabłkowo-winna, migdałowa, rakowa, albo przygotowywana na wywarze z wołowiny i gołębi, zupa wielkanocna. Z dań głównych nie mogło zabraknąć pieczeni, a wśród słodkości wielkanocnej paschy i ciasta z migdałową masą. Gdy po wojnie przyjechała do Wrocławia ludność z kresów, utrwaliła się w mieście tradycja stawiania na stole święconki, w skład której wchodziły m.in. jajka, kawałki pieczeni i zapiekany ser. Zwyczaje wielkanocne złączyły dawny i współczesny Wrocław. Podobnie jak jego przedwojenni mieszkańcy my również uczestniczymy w liturgii kościelnej, święcimy potrawy i polewamy się wodą w dyngusa.