- Gdy rano wychodzę z psem, widzę kolejne pasma wypalonej trawy – powiedział pan Adrian, który spaceruje na wałach nadodrzańskie pomiędzy mostami Warszawskimi a mostem Trzebnickim. - Miejsca pożarów są dziwnie regularne, więc nie wydaje mi się, żeby to był jakiś przypadkowy zaprószony ogień. Ktoś po prostu bawi się płomieniami. Nie dość, że pełno na wałach śmieci, rozbitych butelek, kawałków mebli czy zużytych pieluch, to jeszcze teraz to. Dalej znaleźć można miejsce po ognisku. Piromanów mamy we Wrocławiu i tyle. Szkoda tylko, że nie umieją spędzać czasu inaczej niż na niszczeniu.
Wiosna jest specyficznym czasem, gdy strażacy mają ręce pełne roboty. Ani prawo ani akcje informacyjne ani nawet zwykła logika nie jest w stanie oduczyć ludzi wypalania traw. Ustawa o ochronie przyrody wyraźnie stanowi: „Kto: (...) wypala łąki, pastwiska, nieużytki, rowy, pasy przydrożne, szlaki kolejowe, trzcinowiska lub szuwary – podlega karze aresztu albo grzywny”. Trudno jednak złapać kogoś za rękę.
- Codziennie mamy do 60 wyjazdów w sprawie podpaleń traw – powiedział kpt. Remigiusz Adamańczyk, rzecznik prasowy komendanta miejskiego PSP we Wrocławiu. - Najczęściej dotyczą one właśnie wałów, nasypów kolejowych i nieużytków. Są powodowane przez człowieka i zaczynają się od zapałki, zapalniczki lub kawałka podpalonego papieru. Oznacza to, że mamy do czynienia ze świadomymi podpalaczami. Niebezpieczeństwo takich wypaleń polega na tym, że ogień bardzo łatwo się rozprzestrzenia. Dodatkowo są one najczęściej w miejscach, gdzie strażacy mają utrudniony lub nawet uniemożliwiony dojazd. Dlatego też funkcjonariusze muszą brać sprzęt na plecy, najczęściej tłumice i iść w miejsce pożaru. A to wszystko kosztuje cenny czas. Jeśli dodamy do tego wiatr i gryzący dym, sytuacja robi się naprawdę nieprzyjemna. Poza tym apeluję by ludzie wypalający trawy pomyśleli, że może zdarzyć się sytuacja, kiedy nie będziemy mogli odpowiedzieć natychmiast – mamy niestety ograniczoną ilość ludzi i sprzętu.