Trójka studentów poleciała do Stanów z zamiarem pobicia rekordu przejścia po linie odległości 67 metrów. Młodzi ludzie uprawiają Slackline - dyscyplinę sportową polegającą na chodzeniu i wykonywaniu trików na taśmie. Ma ona 2,5 centymetra szerokości.
Sport narodził się pod koniec lat 70 w Kalifornii. W dolinie Yosemite pojawili się pierwsi śmiałkowie, którzy zaczęli chodzić po taśmach rozwieszonych kilkaset metrów nad ziemią. Dyscyplina wywodzi się ze wspinaczki skałkowej, dlatego najpierw chodzono po elastycznych linach wspinaczkowych. Są one okrągłe, wąskie i zbyt rozciągliwe, aby dobrze się po nich poruszać.
- Powiem szczerze, że w Polsce jest większy luz. Policja, ani wrocławska straż miejska nie czepia się ludzi chodzących po rozpiętej między drzewami taśmie. W USA w wielu parkach wprowadzono zakaz uprawiania Slackline – tłumaczy Damian Czermak, student filologii angielskiej z Wrocławia, który pokonał 67-metrowy odcinek.
Jego kolega Jerzy Gałek z AWF-u przeszedł po elastycznej taśmie w obie strony nad 40-metrową przepaścią. Wcześniej student pokonał odległość 60 metrów na 880 metrową przepaścią.
- Wysokość dwudziestu metrów to mniej więcej piąte piętro dziesięciopiętrowca. Jednak wysokość nie ma tu znaczenia. Pokonując trasę patrzysz na długość taśmy i ekspozycję, czyli wszystko to, co cię otacza – opowiada student AWF-u, który od 4 lat uprawia Slackline.
Odległość między skałami pokonali w zaledwie 7-8 minut. Wiele zależy od prędkości wiatru, warunków atmosferycznych i prędkości chodzenie po taśmie. W dolinie Yosemite byli jedyną ekipą z Polski, która pobiła rekord