Podczas silnym mrozów koksowniki stawiane są w Katowicach, Rzeszowie, czy Legnicy. W trosce o obywateli rozkłada się je w wielu europejskich stolicach. I choć we Wrocławiu przechodniom koksowniki kojarzą się ze stanem wojennym, to liczba ich zwolenników, jak i przeciwników jest podobna.
- Koksowniki we Wrocławiu? To chyba jakiś absurd. One po prostu tutaj nie pasują. Inaczej jest w miastach wschodniej Polski, które mają tradycję pewnej lokalizacji. Chociaż marznę w ręce, to jestem przeciwna – mówi Marlena Witczak-Mielecka, która mieszka w Rynku.
Przeciwne zdanie mają handlujący słodkim pieczywem na dworcu PKS oraz kwiaciarki z placu Solnego.
- Dawniej kwiaciarki miały ulgi w płaceniu placowego podczas mrozów. Dziś można tylko o tym pomarzyć. Koksowniki przydałyby się w pobliżu budek. Folia osłaniająca kwiaty, nieskutecznie chroni przed zimnem. Jestem za koksownikami – podkreśla Feliksa Matuszak, która sprzedaje kwiaty na pl. Solnym od 1967 roku.
Według urzędników za koksownikami jest więcej głosów przeciwnych niż za. Wrocław ma już doświadczenie, bo dawniej rozstawiano je na przystankach. Przyjęto ogólne zasady rozlokowywania urządzeń, kiedy temperatura w ciągu dnia spadnie do minus 20 stopni Celsjusza.
- Wbrew pozorom koksowniki przez Wrocławian nie były tak pozytywnie przyjęte. Było wiele powodów m.in. urządzenie nie daje tak dużego ciepła. Drugi zarzut dotyczył żądania odszkodowań za wypalenie dziur w kurtkach przez iskry. Trzeci dotyczył brudzenia ubrań przez popiół – wylicza Paweł Czuma, rzecznik prasowy Urzędu Miejskiego we Wrocławiu.