Panią Zofię zna podobno bardzo dużo ludzi, dlatego woli nie podawać nazwiska. Pracowała w szatniach kilku wrocławskich hoteli i restauracji. Doświadczenie pozwala jej stwierdzić z całą pewnością: Tak, jak bawił się powojenny Wrocław, teraz nie bawi się nikt. – Najpierw tańczyło się na deskach, potem na dansingach. Jeszcze później były dyskoteki, ale ja już wtedy miałam swoje lata i mało o tym wiem. Z mężem bywałam w Savoyu, KDM i Monopolu. Nie znajdzie już pani takich miejsc. Wy już się tak nie umiecie bawić.
Zaufanie u Fąsia
Życie towarzyskie powojennego Wrocławia szybko podnosiło się z gruzów. Już kilka miesięcy po zakończeniu działań wojennych zaczęto otwierać pierwsze polskie kawiarnie: Małgorzatkę przy ul. Krupniczej, Teatralną przy Świdnickiej, bar kawowy Rarytas na rogu Rynku i Świdnickiej czy Cafe – Dancing Bristol przy Kuźniczej. Działała też kawiarnia w hotelu Monopol, w której spotykali się goście Światowego Kongresu Intelektualistów 1948 roku. Pablo Picasso, Irène Joliot-Curie czy Michaił Szołochow to tylko niektórzy z nich.
- Były też miejsca trochę mniej wykwintne, ale doskonale znane wrocławianom – wspomina Izabela Surowiec, przewodnik miejski. – Na ulicy Szewskiej mieściła się restauracja U Fąsia. Właścicielem był lwowiak, miał chyba na imię Alfons. Ustawiały się tam długie kolejki, bo w lokalu wprowadzono niespotykany nigdzie zwyczaj. Po skończonym posiłku podchodziło się do kasy, wymieniało zamówione potrawy i dopiero wtedy płaciło. Wszystko opierało się na zaufaniu.
- Tańce? Zanim upowszechniła się tradycja dansingów, chodziliśmy „na deski” – wspomina pani Zofia. – Zresztą później też. Lasek na Kuźnikach, plac Nankiera, Wzgórze Polskie, okolice Hali Ludowej – za darmo, pod gołym niebem, setki osób tańczyły chodzonego. Słynne były też zabawy na placu Grunwaldzkim. Na ziemię kładło się deski, a do tańca przygrywał akordeonista.
Lorneta i galareta
- Pierwszy kontakt to zawsze szatniarz – wspomina Konrad Fąfara z Towarzystwa Miłośników Wrocławia. – Zaopatrzony w papierosy, alkohol i przede wszystkim – znajomości. – Wiedziałam, które to „panienki”, którzy „zadymiarze”, kto handluje dolarami, a kto już nie ma wstępu do lokalu – mówi pani Zofia. – Ludzie ze mną rozmawiali, zwierzali się. Nie to, co teraz. Każdy sobie. Wrocławskie dancingi stały się popularne w latach 50 – tych. Chodziło się do Kolorowej w Hali Ludowej, Monopolu, hoteli Grand i Polonia. Niemal każda dzielnica miasta miała swój kultowy lokal, do którego co weekend napływały tłumy spragnionych zabawy mieszkańców. Na ul. Kasprowicza gości przyciągała słynna Harenda, a na placu PKWN królował Lotos. Prawdziwe dancingowe zagłębie stanowił jednak plac Kościuszki. Słynny był Savoy, ale tam wstęp mieli tylko wybrani. W 1951 roku hotel przekazano Wojewódzkiemu Urzędowi Bezpieczeństwa Publicznego. Utracił wtedy swoją przedwojenną wytworność, ale zyskał na atrakcyjności. – Dostać się tam wcale nie było łatwo – wspomina pani Zofia. – Trzeba było mieć znajomości w milicji i zostać przez kogoś wprowadzonym. Ale jak już się weszło… Zaopatrzenie lokalu różniło się od zaopatrzenia w sklepach. Pamiętam, że załatwiałam tam sobie kawę, której nie dało się zdobyć nigdzie indziej. Po drugiej stronie placu gości przyciągał KDM. – Umawiałyśmy się po trzy lub cztery (nigdy mniej, żeby czasem nikt się nie dosiadł) i ruszałyśmy na „fajfy”- opowiada Anna Nawara, kierownik biura TMW. – Zabawa zawsze była udana. W lokalach piło się wódkę, kelnerzy roznosili sałatki, śledzie, schabowe i flaki. – Konsumpcja do alkoholu była obowiązkowa – mówi Izabela Surowiec. – Tak jak w starym dowcipie. Wino i owoce czyli wódka i ogórki. Poza Savoyem i KDM-em, wrocławianie bawili się w Centralnej na parterze PDT- u, Artystycznej, obok hotelu Monopol, Klubowej i Stylowej. W tej ostatniej korowodom przewodził znany wrocławski wodzirej, Wojciech Mach. Gości dancingów obowiązkowo zabawiali też artyści, najczęściej z Czech albo Bułgarii. – Występowali żonglerzy, iluzjoniści, organizowano loterie – wspomina Anna Nawara. – O północy nadchodził punkt kulminacyjny wieczoru: striptiz. Oczywiście wliczony w cenę biletu.
Goło i wesoło
Inspiratorem pierwszego oficjalnego striptizu we Wrocławiu był Impart. – To było w 1974 roku, w restauracji KDM – wspomina pani Zofia. – Oczywiście striptizy były i wcześniej, ale tylko dla wtajemniczonych. W czasach bez Internetu, kablówek i zachodnich czasopism, nagie kobiety to była nie lada gratka. Striptizerki pracowały zwykle bardzo ciężko. Podczas jednego wieczoru musiały rozebrać się w kilku lokalach.Lata 70-te to również czas upowszechniania się dyskotek. Pierwszą, oficjalną dyskotekę TIP – TOP otwarto w Rynku w 1970 roku. Od tego momentu, popularne stały się imprezy taneczne z udziałem znanych zespołów big – beatowych. Tańczono też przy muzyce odtwarzanej z płyt winylowych. - Młodzież najchętniej bawiła się na prywatkach w akademikach, ale też w Pałacyku i Piwnicy Świdnickiej – mówi Izabela Surowiec. W 1960 Piwnicę zaadoptowano na klub młodzieży pracującej. Powstała sala kinowa, restauracja, kawiarnia i salon gier. Część sal wykorzystywana była na cele wystawowe. Pokazywano tam chomiki, jadowite zwierzęta i narzędzia tortur. Pałacyk był natomiast pierwszym środowiskowym klubem studentów Wrocławia. Spotykali się tam młodzi poeci, literaci, muzycy jazzowi, twórcy teatralni i kabaretowi. Przez lata słynne były „pałacykowe” bale taneczne w Sali lustrzanej. Dzięki tej instytucji, do Polski po raz pierwszy zaproszono New York Modern Jazz Quarter. Jazzową mekką był jednak otwarty w 1980 roku klub Rura przy ul. Łaziennej. Założony przez działaczy i muzyków jazzowych, stał się obowiązkowym punktem tras koncertowych wszystkich liczących się jazzmanów polskich i wielu zagranicznych.
Do męczarni z własnym kuflem
- Nieodłącznym elementem PRL-owskiego krajobrazu były piwiarnie na ul. Odrzańskiej – wspomina Konrad Fąfara. – Pamiętam, że do dwóch kufli piwa serwowano w nich talerz żółtego sera. Kolejki ustawiały się kilka godzin przed otwarciem. Życie towarzyskie toczyło się też w zadymionych, ciasnych knajpach nazywanych „męczarniami”. – Piwo piło się tam na stojąco, często z własnego kufla – opowiada Fąfara. – Tak było na przykład w Akwarium. Prym wiedli tam stali bywalcy, zawsze obsługiwani bez kolejki. Do piwiarni zaglądali też artyści i dziennikarze, chociaż najczęściej można ich było spotkać w lokalach „środowiskowych”. Klub Dziennikarza funkcjonował od 1957 roku w obecnym domu handlowym Podwale przy ul. Świdnickiej. Działała tam galeria „U dziennikarzy” i kino. To w nim odbyło się I Spotkanie Klubu Ludzi Wysokich i pierwsza w Polsce wystawa fotografii aktów „Wenus’84”. Tutaj można było spotkać Melchiora Wańkowicza, Zbyszka Cybulskiego, Sylwestra Chęcińskiego i Rafała Wojaczka. Środowisko artystyczne skupiało się wokół Kalambura i Klubu Związków Twórczych. Bywalcy wspominają czwartki jazzowe, godziny twórcy, wystawy fotografii , występy kabaretów i słynne czwartki literackie. - Dziś brakuje we Wrocławiu takich miejsca – mówi z nostalgią Konrad Fąfara. – Brakuje dansingów, lokalnych, osiedlowych knajpek, miejsc, w których „starsza młodzież” mogłaby spędzić wieczór.
Większość powojennych kawiarni, klubów i restauracji dawno już przestała istnieć. Te, które przetrwały, zmieniły właścicieli, charakter i klientelę. Bywało, że działalność lokalu kończyła się tragicznie. – Słynna była historia Karłowiczanki na ul. Zawalnej, przy pętli „siódemki” – wspomina Anna Nawara. – Spaliła ją podobno żona jednego z bywalców. Była zła, że mąż zbyt długo tam przesiadywał.