Do wypadku doszło na wysokości ok. 600 metrów, dokładnie nad działkami pracowniczymi Pafawagu. Gdyby szybowiec leciał dwieście metrów poniżej pułapu, pilotowi prawdopodobnie zabrakłoby czasu na rozwinięcie spadochronu.
Jak doszło do wypadku?
- Kolega leciał nade mną. Mocno oślepiało go słońce i z tego powodu mnie nie zauważył. Runął z impetem roztrzaskując moją kabinę. Jemu udało się wylądować, ja miałem kilka sekund na ratowanie się – relacjonuje Stanisław Pasternak, były pilot.
Udało mu się szczęśliwie wylądować, a szybowiec runął pośród altanek. Służby lotniska, które zlokalizowane było wówczas na Gądowie, wszczęły alarm. W rejon wysłano „sanitarkę” i oddziały milicji. Na szczęście obyło się bez ofiar.
Jak ustalono, przyczyną wypadku było gwałtowne obniżenie pułapu szybowca lecącego wyżej poprzez otworzenie przez pilota hamulców aerodynamicznych.
Do dziś pilot z Lutyni na pamiątkę trzyma uchwyt, którym otworzył spadochron. - Sześćset metrów na skok to nie jest dużo. Trzeba odliczyć czas na ewakuację z maszyny. Czasza spadochronu rozwija się ok. 200 metrów – wyjaśnia Franciszek Ragankiewicz, pilot i kolega Stanisława Pasternaka.
Obaj wspominają wyczyny Waldemara Bołotowicza, szefa centrum wyszkolenia spadochroniarzy. Spec od skoków bił rekordy w otwieraniu czaszy tuż nad ziemią.
- Nikomu nie polecam bicie takich rekordów, bo mogą się one tragicznie skończyć. Widziałem jak Bołotowiczowi otworzył się spadochron dosłownie na styk. Jeszcze 3-4 sekundy i uderzyłby w ziemię – opowiada Franciszek Ragankiewicz.
Ochraniał pola bawełny
W Lutyni Stanisław Pasternak buduje lekki samolot, którym samotnie zamierza przelecieć nad kanałem La Manche. Lot ma się odbyć 25 lipca 2009, dokładnie w rocznicę, kiedy Louis Bleriot jako pierwszy człowiek na świecie pokonał jednopłatowcem własnej konstrukcji kanał La Manche.
- Samolot jest ukończony w osiemdziesięciu procentach. Nie ma jeszcze silnika, ale załatwiam go od volkswagena garbusa. Brakuje też sponsorów. Jednak mam doświadczenie i wierzę, że lot dojdzie do skutku – mówi pilot.
Pan Stanisław ukończył historię sztuki na Uniwersytecie Wrocławskim. Już w czasie studiów uprawiał szybownictwo.
W latach 70. szkolił pilotów w Aeroklubie Wrocławskim. Latał między innymi w Egipcie i Iranie. W Sudanie jako pilot agro brał udział w akcjach ochrony bawełny. Łącznie w powietrzu spędził siedem tysięcy godzin.
Poezja pilota
Mieszkaniec Lutyni zainteresował się lotnictwem, kiedy na niebie latały jeszcze rosyjskie Jaki. Nie dostał się jednak do szkoły oficerskiej, bo miał kłopoty z krążeniem.
- Później zafascynowało mnie modelarstwo. Do dziś na poddaszu trzymam różne modele maszyn – pokazuje pilot. Ale latanie to nie jedyna pasja.
Ukończył historię sztuki na Uniwersytecie Wrocławskim i pracował w dziale malarstwa współczesnego w Muzeum Narodowym we Wrocławiu. W 1958 roku debiutował w miesięczniku „Odra”, wydał cztery tomy poezji oraz dwie książki. Ostatnia to „Zdjęcia intymne z jednego sezonu”.