Wielką gorycz przeżywał generał dywizji Tadeusz Kutrzeba, dowódca wysuniętej najbardziej na zachód Armii „Poznań”, gdy zmuszony był w pierwszych dniach wojny niemal bez stawiania oporu wycofywać z zajętych pozycji swoje oddziały. Niestety - owe posunięcia taktyczne wynikały ze strategii naczelnego dowództwa Wojska Polskiego, świadomego groźby odcięcia jednej z najlepszych polskich formacji zbrojnych od głównych sił.
Gdy żołnierze poznańscy bez walki zostawiali swoją ziemię, ciężkie boje toczyła ustępująca pod naporem wroga sąsiednia Armia „Pomorze”, dowodzona przez generała dywizji Władysława Boronowskiego.
Wobec coraz trudniejszej sytuacji militarnej kraju dowódca Armii „Poznań” postanowił jednak dokonać zwrotu zaczepnego - zamierzał podjąć skuteczną kontrofensywę uderzając wraz z mocno osłabioną bojami Armią „Pomorze” niejako z boku na nie spodziewające się tego wojska niemieckie. Niestety – brak szybkich decyzji naczelnego dowództwa, z opóźnieniem wydającego zgodę na zaproponowany przez generała Kutrzebę manewr, właściwie zniweczyły jego plany, do czego przyczyniła się także trudna współpraca z generałem dywizji Władysławem Bortnowskim, przygnębionym przeżytymi wcześniej starciami z wrogiem w Borach Tucholskich, pod Bydgoszczą i Nakłem.
Bitwę nad Bzurą wyróżnia przede wszystkim to, że była ona działaniami zaczepnymi ze strony polskiej, przeprowadzonymi według dobrze opracowanego planu i wynikała z polskiej inicjatywy. Nasi żołnierze potrafili uzyskać lokalną przewagę mimo rażącej dysproporcji sił, zwłaszcza w broni pancernej i lotnictwie. Zmusili najeźdźców do skoncentrowania nad Bzurą niemal jednej trzeciej całości rzuconych na Polskę sił. Niestety, poległo tam około siedemnastu tysięcy żołnierz polskich, a ponad trzydzieści tysięcy zostało rannych. Do niewoli trafiło sto siedemdziesiąt tysięcy. Podjęcie opracowanych przez generała Kutrzebę działań zaczepnych opóźniło marsz niemieckich wojsk, zmierzających w kierunku Warszawy, wiążąc je walką.
Regularne boje z Niemcami w 1939 roku kończyła natomiast walcząca samotnie od drugiego do szóstego października Samodzielna Grupa Operacyjna „Polesie”. Te zmagania objęły okolice Kocka, gdzie walki toczono pod Serokomlą, Wolą Gułowską i innymi miejscowościami tamtego rejonu. Wobec ogromnej przewagi wroga szóstego dnia krwawych zmagań o godzinie jedenastej w Kocku dowódca SGO „Polesie”, generał brygady Franciszek Kleeberg, rozkazał zaprzestać walk i złożył wraz ze swoimi podwładnymi broń przed dowódcą XIV Korpusu Pancernego, niemieckim generałem Gustavem Antonem von Wietersheimem.
Najeźdźcy wyjątkowo okazali tam najwyższy szacunek dla męstwa Polaków…
W istocie bitwę wygrali nasi żołnierze, jednak wobec gwałtownie narastającej dysproporcji sił i absolutnym braku jakichkolwiek perspektyw na przyjście im z pomocą decyzja polskiego generała mogła być tylko jedna. Wiedział, że 17 września od wschodu terytorium zdradzonej przez zachodnich „sojuszników” Polski zalewały też zbrojne formacje sowieckie. Gdy wojska Kleeberga starły się z niemiecką 13. i 29. Dywizją Zmotoryzowaną Wehrmachtu, Hitler odbierał defiladę w zdobytej Warszawie…
Dowództwo, z generałem Kleebergiem na czele, nie skorzystało z możliwości uniknięcia niewoli, pozostało przy swoich żołnierzach.
"Przywilejem dowódcy jest brać odpowiedzialność na siebie. Dziś biorę ją w tej najcięższej chwili — każąc zaprzestać dalszej bezcelowej walki, by nie przelewać krwi żołnierskiej nadaremnie. Dziękuję Wam za Wasze męstwo i Waszą karność - wiem, że staniecie, gdy będzie trzeba. Jeszcze Polska nie zginęła. I nie zginie!" - napisał Franciszek Kleeberg w rozkazie pożegnalnym do żołnierzy Samodzielnej Grupy Operacyjnej "Polesie".
Jeden z wybitych w roku 1980 przez Towarzystwo Miłośników Ziemi Kutnowskiej medali pamiątkowych, upamiętniających opisane dwa fragmenty walk w 1939 roku, znalazł się także w Bolesławcu. Ów metalowy krążek w szczególny sposób przypomina o wielkiej daninie krwi, złożonej przez naszych żołnierzy jesienią 1939 roku.
„Pod Kutnem bagnetem zdobywano działa, tam zginął Twój Ojciec i Brat” – głosi napis wybity na medalu…