Do niecodziennej sytuacji doszło niedawno w Heliosie. Podczas wyświetlania filmu pt. „Seks w wielkim mieście” widzowie usłyszeli z głośnika, że należy się ewakuować. Na widowni było w tym czasie ok. 50 osób głównie Panie.
- Dwadzieścia minut przed filmem usłyszałam komunikat: Proszę opuścić salę i kierować się do wyjścia ewakuacyjnego. Męski głos kilka razy powtarzał to samo. Część ludzi zaczęła wychodzić. Jedna kobieta wpadła w panikę, bo zgubiła torebkę. Prosiła widzów, aby pomogli jej szukać – relacjonuje Anna Walczak, która na seans wybrała się z koleżanką.
Kobieta dodaje, że połowa widzów była zdezorientowana i nie wiedziała, co robić. Niektórzy stanowczo mówili, że nigdzie nie wyjdą, bo za bilet zapłacili 13 zł.
- Nie wiedzieliśmy, co robić, bo emisji filmu nie przerwano. Największe zamieszanie zrobiło się przez zgubioną torebkę i jakieś dokumenty – mówi Magda Misztal, świadek zdarzenia.
W rezultacie ponad połowa widzów wyszła z sali.
– To na pewno próbny alarm. A może naprawdę wybuchł pożar i grozi nam niebezpieczeństwo? – rozmawiały ze sobą panie, które pozostały na sali.
Po chwili jednak widzowie zaczęli wracać i zajmować miejsca.
Kierownictwo Haliosa przeprasza i tłumaczy całe zamieszanie aktem wandalizmu.
- Podczas seansu pewien nastolatek zbił szybkę ręcznego ostrzegacza przeciwpożarowego, który włącza dźwiękowy system ostrzegawczy. Takie akty wandalizmu się już zdarzały, dlatego nie przerywaliśmy filmu. Po sprawdzeniu, że nie ma pożaru obsługa poprosiła widzów, aby wrócili na salę – mówi Bogusław Doroszko, dyrektor kina.
Anna Walczak tłumaczy, że często prześladuje ją pech we wrocławskich kinach.
- W listopadzie byłam w kinie Arkady na filmie z Meryl Strep. W sali było około ośmiu osób. Seans rozpoczął się 15 minut po czasie, bo obsługa zapomniała o widzach. Pracownicy na szczęście nas przeprosili – dodaje.