Grupa Oto:     Bolesławiec Brzeg Dzierzoniów Głogów Góra Śl. Jawor Jelenia Góra Kamienna Góra Kłodzko Legnica Lubań Lubin Lwówek Milicz Nowogrodziec Nysa Oława Oleśnica Paczków Polkowice
Środa Śl. Strzelin Świdnica Trzebnica Wałbrzych WielkaWyspa Wołów Wrocław Powiat Wrocławski Ząbkowice Śl. Zgorzelec Ziębice Złotoryja Nieruchomości Ogłoszenia Dobre Miejsca Dolny Śląsk

Wrocław
Niewyjaśniona katastrofa kolejowa sprzed 31 lat

     autor:
Share on Facebook   Share on Google+   Tweet about this on Twitter   Share on LinkedIn  
W 1977 roku w Mirkowie lokomotywa spalinowa zderzyła się z międzynarodowym „pociągiem przyjaźni”. Śmierć na miejscu poniosło 11 osób.

Nieoficjalnie mówi się jednak o ponad 30 ofiarach. Maszyniści ze „spalinówki” zabrali swoją tajemnicę do grobu.

Do tragedii doszło 9 lipca 1977 r.. Do dziś brak jest odpowiedzi na kluczowe pytania związane z tą tajemniczą i niewyjaśnioną do końca katastrofą kolejową w Polsce.

Po godzinie siódmej międzynarodowy pociąg pośpieszny relacji Praga – Warszawa – Moskwa wyruszył z wrocławskiego Dworca Głównego. Hieronim Stellmach, maszynista składu pośpiesznego, zabrał w podróż lokomotywą syna Jacka. Miała to być wyjątkowa przejażdżka - prezent na jego 11. urodziny.

Pociąg ruszył z dworca i z prędkością prawie 100 km/h bez problemów minął stację Wrocław – Psie Pole, podążając w kierunku Długołęki.

W tym samym czasie na stacji w Długołęce manewrowała lokomotywa spalinowa, która minęła rozjazd i ruszyła po tym samym torze w kierunku Psiego Pola.

Dyżurny ruchu zorientował się, że „spalinówka” pędzi w kierunku składu pasażerskiego i lada chwila może dojść do tragedii. Próbował skierować rozpędzającą się lokomotywę na inny tor, ale było już za późno. Minęła bowiem już rozjazd i zaczęła przyśpieszać do 80 km/h.

Żaden z maszynistów nie zareagował ani na czerwony sygnał semafora ani na znaki „stój”, nadawane chorągiewką przez nastawniczą, a następnie trąbką przez dyżurnego ruchu.

Z naprzeciwka zbliżał się skład międzynarodowy z 6 wagonami. Do zderzenia doszło na łuku nasypu.

- Usłyszałem potężny huk i zobaczyłem tumany dymu. Widok był straszny. Z pogniecionych wagonów wyskakiwali ludzie. Paliły się też obie lokomotywy - relacjonuje Zbigniew Andrzejak, jeden z pracowników kolei, który brał udział w akcji ratunkowej.

Zginęli obaj przytuleni

Skutki zderzenia były tragiczne. Śmierć na miejscu poniosło 11 osób. Nie wiadomo, ilu pasażerów zmarło w szpitalu. Nieoficjalnie mówi się o 32 ofiarach. Zniszczony został wagon „Wars” i sypialny (na szczęście podróżni nie zdążyli go jeszcze zapełnić).

Reszta wagonów nadawała się tylko na złom.

- Ostatni wagon nie był wykolejony i stał jakieś 15 metrów od mojego domu. Teren natychmiast został otoczony przez milicję i esbeków, którzy nie pozwolili nikomu się tam zbliżyć. Wylądował helikopter i prawdopodobnie zabrał na pokład radzieckiego notabla – opowiada Jan Strankowski, mieszkający najbliżej miejsca wypadku.

Inny świadek twierdzi, że podróżni w szoku uciekali do zagajników, a potem schodzili się w miejsce wypadku.

W trakcie akcji znaleziono w lokomotywie zwłoki Hieronima Stellmacha i jego syna.

- Nie mieli szans na ucieczkę. Przy tak dużej prędkości maszynista nic nie mógł zrobić. Sekundę przed wypadkiem przytulił syna, chcąc osłonić go własnym ciałem. W takiej pozycji znaleźliśmy ich zwłoki – mówi załamującym się głosem Zbigniew Andrzejak.

W katastrofie zginęła również matka z dwoma córkami z Długołęki.

- Odprowadziłam mamę z siostrami na dworzec. Tam się z nimi pożegnałam. Kiedy wracałam do domu w autobusie, dowiedziałam się, że zdarzył się wypadek – mówi Anna Szymczak – Bola, wówczas 18-letnia dziewczyna.

Zwłoki natychmiast odwieziono do zakładu medycyny sądowej we Wrocławiu. Ciała „oddawano” rodzinie dopiero w dzień pogrzebu.

- Dwie trumny zostały otwarte, trzeciej - nie pozwolili. Funkcjonariusze tłumaczyli, że ciało jest za bardzo zmasakrowane. Dostaliśmy od PKP jakieś tam odszkodowanie i ufundowali pomnik – dodaje mieszkanka Długołęki.

Bezpieka – to był sabotaż

Zaraz po tragedii utworzono specjalną komisję wypadkową, którą powołał ówczesny minister komunikacji Tadeusz Bejm. W świat rozeszła się również informacja, że „pociąg przyjaźni” wykolejono specjalnie. Służba bezpieczeństwa podejrzewała sabotaż.

- Esbecy chcieli dowiedzieć się, czy przypadkiem nikt celowo nie wykoleił składu. Czujnie obserwowali pogrzeb ofiar i nie ominęli stypy w domu państwa Bolów – opowiada Zbigniew Pawliński, rolnik z Mirkowa.

O całe „zamieszanie polityczne” Zbigniew Andrzejak obwinia „Wolną Europę”, która po wypadku zaczęła nadawać audycję, sugerującą że wypadek spowodowali sfrustrowali podwyżkami cen kolejarze.

- To była ogromna głupota. Przez audycję w radiu esbecja trzęsła koleją. Nam by do głowy nie przyszło, żeby spowodować taką tragedię. Do dziś mam przed oczami widok maszynisty Stellmacha z synem – dodaje kolejarz.

Nie udało się wyjaśnić, dlaczego lokomotywa spalinowa uciekła ze stacji w Długołęce. Pojawiła się hipoteza, że maszyniści chcieli popełnić samobójstwo. Po przesłuchaniach ich rodzin teoria ostatecznie upadła.

Po żmudnym śledztwie uznano, że przyczyną katastrofy był samowolny wyjazd drużyny z lokomotywy spalinowej na szlak Długołęka – Wrocław Psie Pole po niewłaściwym torze.

Nie wiadomo jednak, dlaczego maszyniści nie zareagowali na sygnały i przyśpieszyli do 80 km/h, kiedy jazda na tym odcinku nie powinna przekraczać 40 km/h. W latach 70 - tych nie było radiotelefonów, które umożliwiłyby połączenie się z załogą lokomotywy.

Obecnie trudno jest również zweryfikować tezę czy z powodu zmęczenia maszyniści nie zrozumieli poleceń dyżurnego ruchu, wydawanych przez megafon, który nakazywał im zatrzymanie się po minięciu zwrotnicy nr 10. Z relacji wynika, że słyszeli je zarówno przechodnie, jak i drogowcy, remontujący tor rozładunkowy. Tajemnicę zabrali do grobu.


Jacek Bomersbach



o © 2007 - 2024 Otomedia sp. z o.o.
Redakcja  |   Reklama  |   Otomedia.pl
Dzisiaj
Środa 24 kwietnia 2024
Imieniny
Bony, Horacji, Jerzego

tel. 660 725 808
tel. 512 745 851
reklama@otomedia.pl